Dzień dobry - mam dosyć wszystkich ludzi - do widzenia. Mam ich dosyć, zawsze zawodzą. Wszyscy, predzej czy później. Zawodzą częściej niż produkty "made in China". A ja zawsze daję się nabrać. Choć zarzekam się, że juz nigdy wiecej, że nie chce sie z niki mocniej kolegowac, żadnych więzi zawiązywać, zawsze w końcu wchodzę. Marcin, był sobie Marcin. Marcin miał 26 lat i pewnego dnia przypałętał się na mojego bloga. To jedna z tych historii opowiadanych później przez Hollywood, choć to bardziej kino klasy B lub C. Byłam wtedy rozklejona. Pajac o imieniu Grzegorz okazał się być wyrachowanym skurwielem, a ja naiwną nastolatką. Marcin napisałam do mnie mejla, pocieszał, dodawał otuchy, wymienilismy ze sobą jeszcze kilka mejli i przenieśliśmy się na płaszczyznę GG. Jaki był mój początkowy stosunek do niego? Myślę, że nie brałam go pod uwagę w rubryce "kandydat na męża", przede wszystkim myślałam, że już zdołał przejśc łapankę z ostatniego roku studiów i ożenił się. Jednak z każdą kolejną rozmową na GG, coraz częściej zaczynałam się łudzić, że może nadal jest wolny. Zaczynał mi się podobać. Byliśmy na dobrej drodze do zaprzyjaznienia, a może i się zaprzyjaźnilismy. Nie lubię tego słowa, bo jest strasznie zobowiązujące. W każdym razie pewnego dnia ogłosiłam, że wybieram się do Torunia. To miały być ostatnie moje wagary w tym roku szkolnym. Napisałam na blogu, że bardzo nie chciałabym jechać tam samotnie, co miało znaczyć, że jestem zdesperowana i chciałabym ta pojechać chociazby z pierwszym lepszym świrem, który akurat natknął się na mojego bloga. Marcin się zgłosił. Mieszkał w Poznaniu, ja w Olsztynie. Toruń był w połowie drogi do każdego z tych miast. Cholernie romantycznie, nieprawdaż? Pierwsze spotkanie na żywo. O 9:20 podszedł do mnie na torunskim dworcu. Mieliśmy przed sobą 5 godzin. Przez te 5 godzin moglismy zbliżyć się do siebie albo zniechęcić. Poszliśmy na ławkę z widokiem na Wisłę i starówkę. Opowiadaliśmy, rozmawialiśmy. I rzeczywiście zbliżaliśmy się do siebie. Gdy odjeżdżałam puścił mi oczko. Boskie oczko, które zapamiętam na długo. Wydawało mi się, że teraz ta znajomość weszła na inna płaszczyznę. Smsy stawały się troskliwsze, bardziej zalotne i było tak do początku lipca tego roku. Później przyszły tak zwane trudne dni, jak każdego miesiaca i nie pisałam do niego, raz, gdy on napisał wystoswałam dośc opryskliwą odpowiedź. Wczoraj napisałam, lecz on odpisał jedynie, że idzie spać. Panikuję, wiem. Ale to bolało, gdy tak napisał. Czuję się, jakbym znowu została okradziona, przez te pieprzone 6 miesiecy dzieliłam się z nim wszystkim, najgłupszymi sprawami. A on mówi, że jest senny...
Dodaj komentarz